sobota, 24 stycznia 2015

JORN LANDE & TROND HOLTER present DRACULA - Swing Of death (2015)

By stworzyć ciekawy projekt muzyczny czy też rock operę trzeba czegoś więcej niż tylko ciekawych gości i muzyków. Dlatego nie powiodło się ostatniej Avantasii, ale jeśli ostatnia solowa płyta Jona Olivy Paina wam się podobała i lubicie muzykę ambitną, w której mamy do czynienia z mieszanką progresywnego rocka, heavy metalu, w której sporo ciekawych ozdobników to Jorn Lande i Trond Holter wychodzą naprzeciw waszym oczekiwaniom. Panowie razem współpracowali już przy okazji solowego Jorn, lecz teraz panowie postanowili stworzyć projekt muzyczny pod szyldem Dracula. Celem tego było opowiedzenie historii Counta Vlada III. Znamy go jako księcia Walii, jako Vlada albo też właśnie Draculę. Tak więc nie brakuje odniesień do mitologii i innych historii o wampirach. Efektem współpracy tych dwóch panów powstał „Swing Of death”. Płyta, która jest nie tylko rock operą, ale też koncepcyjnym albumem z prawdziwego zdarzenia, a nie jakieś sztuczne silenie się na koncept album jaki zaprezentował Blind Guardian.

Jorn Lande to gość, który specjalizuje się w takich projektach muzycznych, w rock operach i wszędzie jego pełno. To jest fakt, ale w sumie ciężko sobie wyobrazić kogoś innego kto by tutaj pasował, do tego co wygrywa Tronds Holter. Jorn tutaj jest główną postacią w całej historii. To on odgrywa Draculę, zaś pozostałe kobiece partie śpiewa wokalistka Lena Fløitmoen, która gra rolę Miny/Lucy. Mamy więc mroczną historię, która ma wzbudzić różne emocje. Od strachu, aż po współczucie i wzruszenie. By to osiągnąć, trzeba czegoś więcej niż dobrych muzyków i ciekawej historii koncepcyjnej. Trzeba tutaj magii i niezwykłego klimatu. Muzyka musi przemówić, zabrać nas w inny świat, sprawić że uczestniczymy w tych wydarzeniach, a nie tylko bacznie się przyglądamy z boku. Historia pokazuje wewnętrzną walkę Draculi, to że wie co to jeszcze jest prawdziwa miłość, ale cały czas kierowany jest rządzą krwi. To właśnie to pożądanie krwi i samotność nie pozwala mu ponownie przeżywać miłości. Opuszcza w końcu Transylwanię i poznaję w końcu Lucy. Staje się ona jego najlepszą przyjaciółką, lecz demony przeszłości nękają Draculę. Zaczyna ona mu przypominać pierwszą miłość czyli Minę. To staje się jego obsesją i misją jego staje się porwanie jej i uczynienie jej jego narzeczoną, czyli królową ciemności. Stylistycznie mamy tutaj mniej więcej to co zaprezentował Jon Oliva Pain na swoim ostatnim solowym albumie. Jest progresywny rock, jest heavy metal, hard rock, a także wiele smaczków, które czynią zawartość jeszcze bardziej dopieszczoną i bogatszą. Jest to muzyka, która powinna trafić do każdego. Płytę promował znakomity „Walking on Water”, który jest jednym z ostrzejszych kawałków na krążku. Trond wygrywa tutaj riff przesiąknięty Masterplan czy Black Sabbath. Jedna z najlepszych kompozycji Jorna w ciągu ostatnich lat. Trond pokazuje na tym albumie przede wszystkim jakim utalentowanym gitarzystą jest. Słychać w jego grze wpływy Yngwiego Malnsteeena, Iommiego, czy Blackmore'a. Jego gra jest urozmaicona, pełna smaczków i stoi na wysokim poziomie. Nie dość, że niszczy mocą i stylem, to jeszcze klimatem i techniką. No jest to prawdziwa uczta dla smakoszy mocnych riffów i złożonych, czasami progresywnych rockowo- metalowych solówek. Znakomicie tutaj udało mu się nawiązać do klasyki typu Queeen, Meat Loaf, Alice Coopera, a także wielu innych ciekawych bandów z lat 70 czy 80, a wszystko okraszone nowoczesnym wydźwiękiem. To musi się podobać. Płytę otwiera spokojniejszy, bardziej rockowy „Hands Of Your God”, który porywa klimatem i buduje odpowiednie napięcie. Dawno nie słyszałem tak pomysłowego kawałka jak „Swing Of death”. Czuje się, że to jest rock opera z prawdziwego zdarzenia. Bardzo pomysłowy główny motyw, chwytliwy refren i do tego gdzieś tam są echa folku. Utwór mógłby w sumie zdobić taki album Avantasii. Pianino i potężny wokal Jorna to zgrany duet co potwierdza romantyczny „Masquerade Ball”, w którym jest pełno smaczków. Kolejnym ciekawym utworem jest „Save Me” w klimacie Queen z niesamowitym wokalnym popisem Leny. Trond znakomicie przechodzi między poszczególnymi motywami i znakomicie urozmaica ten materiał i tak „River of Tears” to kolejny mocny kawałek z ostry riffem, złożonymi solówkami przesiąknięte stylem Blackmore'a czy Yngwiego. W podobnej tonacji jest utrzymany bardziej rozbudowany „Queen of The dead”. Coś z Alice Coopera mamy w „Into The Dark” z kolei progresywny „Under The Gun” przypomina mi nieco Masterplan. Trond Holter to znakomity gitarzysta i jeśli ktoś ma wątpliwości co do tego, to niech odpali instrumentalny „True Love Through Blood”, który ma w sobie magię. Mamy tutaj szybkość, finezję, lekkość i niezwykłą technikę. Jest pod wielkim wrażenie.

Koncept album czy rock opera to ma być coś wyjątkowego, to ma być płyta magiczna, która zabierze nas do innej rzeczywistości. To ma być płyta, która wciągnie nas w ten magiczny świat i pozwoli przeżywać opowiadaną historię. Rzadko kiedy rock opera, czy projekt muzyczny wzbudza we mnie takie emocje i rzadko kiedy dostaję taką ciekawą mieszankę. Jest miło zaskoczony tym co stworzył duet Jorn Lande i Trond Holter. Pokazali jak to się robi i nie inni się uczą od nich. Brawo. Póki co jest to najlepsza płyta jaką usłyszałem w tym roku. Polecam każdemu, bo płyta jest urozmaicona i powinna trafić do szerokiego grona słuchaczy.

Ocena: 10/10

5 komentarzy:

  1. Świetna płyta , zajebisty klimat \m/.

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę słuchacie takiej tandety? Świat się z tego śmieje. Nawet Japończycy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm Ten powyższy opis pasuje mi do nowego BG czy Battle Beast:P Nie uważam że to co stworzył Holter i Lande to coś słabego. Pokazali co to jest rock opera, że można stworzyć coś innego niż to co zaprezentowali w kapeli Jorna. No ale jak widać nie każdemu mu się taka muzyka podobać.

    OdpowiedzUsuń