wtorek, 6 stycznia 2015

NIGHT DEMON - Curse of The Damned (2015)

Dopiero rok 2015 się zaczął. Jednak jak się skończy to wiem, że na pewno będziemy pamiętać z tego roku debiut amerykańskiej kapeli o nazwie Night Demon. Nie przez to, że stworzyli coś nowego, nie przez to że są kolejną z wielu kapel pokroju Striker, Enforcer czy Skull Fist, lecz dzięki ich pierwszej płycie. „Curse of the Damned” to płyta, która brzmi jakby została zarejestrowana na początku lat 80 i to nie w Stanach Zjednoczonych, lecz w Wielkiej Brytanii. Jeśli wychowałeś się na klasycznym metalu, twoim życie rządzi NWOBHM i wielkie albumy Angel Witch, Diamond Head czy Iron Maiden, to jest to album idealny dla Ciebie. Zaprzestań na chwilę grzebać w starociach i odpal debiutancki album Night Demon.

Jest tak jak być powinno. Jest mroczna, nieco okultystyczna okładka, która przyprawia o dreszcze, jest klasyczne brzmienie nawiązuje do lat 80 i albumów Iron Maiden czy Saxon. Dzięki takim szczegółom płyta brzmi jeszcze bardziej naturalnie i jeszcze bardziej odczuwamy klimat lat 80. Nie jest to żadna tania podróbka, ani tworzenie na siłę. Słychać, że trio, które tworzy ten zespół kocha taki właśni heavy metal i odnajdują się w tym. Wszystko napędza wokalista i zarazem basista Jarvis, którego wokal jest taki naturalny i charyzmatyczny. Może nie porywa agresją, czy też wysokimi rejestrami, ale specyficzna maniera sprawia, że pasuje do tego co słyszymy. Stylistycznie zespół nie odgrywa żadnej ameryki i zabiera nas do oklepanych motywów znanych z płyt Iron Maiden, Angel Witch, czy Diamond Head. Mało to oryginalne, ale ,miło się tego słucha. Siła tej płyty tkwi w energii, w przebojowości, a także szczerości. Zespół gra swoje, nikogo nie udaje i nie robi to dla pieniędzy. Panowie dobrze się bawią, a my razem z nimi. Zaczyna się od szybkiego „Screams in The Night” i tutaj mamy typowy heavy/speed metal w stylu lat 80. Oklepany riff i refren, ale nie przeszkadza to żeby się zachwycać wykonaniem i odtworzeniem tamtych lat. „Curse of The damned” wykazuje się mroczniejszym klimatem i partią basową rodem z Iron Maiden. Z kolei taki riff „Satan” przypomina wczesny Mercyful Fate. Akurat ten utwór jest nieco ostrzejszy i mroczniejszy. Dalej jednak słychać tutaj spore ilości NWOBHM i przebojowy charakter. Speed metalowy „Full Speed Ahed” brzmi jak typowy klon Enforcer. Niestety cienka jest granica między tymi wszystkimi zespołami i to może też być ich największym minusem. Będziemy mięć sporo takich samych, niczym się nie wyróżniających kapel. Gitarzysta Brent Woodward dwoi się i troi by album nie był na jedno kopyto, żeby partie gitarowe były urozmaicone i zaskakujące. To wychodzi mu całkiem dobrze, co słychać w rozbudowanym „The Howling Man”. Mocny riff, klimat i przejścia przypominają stary, dobry Black Sabbath. Na pewno warto wyróżnić nieco rock'n rollowy „Livin Dangerous” , przebojowy, nieco hard rockowy „Mastermind” czy rytmiczny „Run For Your Life”, który jest przesiąknięty debiutanckim albumem Iron maiden. Całość zamyka „Save Me Now”, który brzmi jak ukłon w stronę Black Sabbath.

Debiutancki album Night Demon składa się ze znanych motywów, tak więc na porządku dziennym są skojarzenia z takimi tuzami jak Black Sabbath czy Iron Maiden. Zwłaszcza, że zespół nie kryje się z tym. Nie grają niczego nowego, ani też nie są lepsi w tym co robią od Skull Fist czy Enforcer. Równie dobrze odnajdują się w heavy/speed metalu lat 80, choć Night Demon w przeciwieństwie do tamtych kapel, skupia się najbardziej na NWOBHM. Bardzo udany debiut i czekamy na rozwój Night Demon.

Ocena: 8/10

1 komentarz: