niedziela, 4 stycznia 2015

THIRD DIMENSION - Where Dragon Lies (2014)

Chcecie znów poczuć się jak w latach 90, kiedy to był boom na słodki, melodyjny power metal? Macie dość nowoczesnej papki i chcecie znów posłuchać szczerego grania na miarę klasycznych albumów Edguy, Gamma Ray czy Helloween? Jedyne czego wam trzeba to hiszpański band o nazwie Third Dimension. Może i zespół istnieje 10 lat, ale debiutancki album „Where The Dragon Lies” ukazał się w roku 2014.

Patrząc na okładkę tego wydawnictwa mam przed oczami okładki Dragonhammer i to też jest bardzo dobre skojarzenie, bo i wpływy tej kapeli są słyszalne. Third Dimension zadbał o każdy szczegół, a wszystko po to, żeby krążek był jak najbardziej zbliżony do płyt power metalowych z lat 90. Kolorystyczna okładka z smokiem w roli głównej to jeden z tych aspektów, który nas przekonuje do tego, że mamy do czynienia z dziełem szczerym i stworzonym na wzór klasycznych płyt z tego gatunku. Również i samo brzmienie jest skonstruowane tak, że nie ma w nim sztuczności, czy eksperymentowania. Jest prosto i szczerze. Nacisk położono na surowość i drapieżność i to zdaje egzamin. By brzmieć jak Gamma ray czy Helloween trzeba mieć coś więcej. Trzeba mieć odpowiedniego wokalistę, który zaimponuje swoją charyzmą i techniką. W tej kwestii Hiszpanie też zaskakują, w końcu w swoich szeregach mają Jose, który brzmi jak klon Micheal Kiske czy Ralpha Sheepersa. Dzięki niemu takie petardy jak „Tree of Lies” nabierają przestrzeni i power metalowego wydźwięku. Można poczuć klimat Gamma Ray czy Helloween. Jest melodyjność, przebojowy refren i energiczny riff. Brzmi to tak jak powinno brzmieć. Otwieracz „Ray of Light” to kompozycja, które określa to co gra Third Dimension. Jest to prosty, energiczny, melodyjny power metal. Liczy się zabawa, zarażanie pozytywną energią, nakarmienie nas atrakcyjnymi melodiami i to się w pełni udaje. Sam otwieracz to znakomity hołd dla Helloween z czasów strażnika. Skojarzenia z „Eagle Fly Free” są jak najbardziej na miejscu. Wpływy Kaia Hansena są słyszalne choćby w takim chwytliwym „Insane”. Motorem napędowy tego zespołu bez wątpienia jest Sergio i Alberto. Ten gitarowa machina funkcjonuje jak najbardziej prawidłowo. Wykazują się zgraniem, pomysłowością, a także znakomitym wyczuciem. To przedkłada się na jakość riffów, energicznych solówek, a to determinuje jakość utworów i ich przebojowość. Wolniejszy „Darkest Paradise” nieco słabszy, ale też zespół tutaj nie żałuje ciekawych melodii. Z power metalowych petard wyróżnia się dynamiczny „The Colour of The Sign” czy „The Edge of The sword”. Całość zamyka „Welcome Too” i to znakomite podsumowanie tego krążka.

Można im zarzucić wtórność i odgrzewanie nam znanych motywów. Jednak zespół zachwyca szczerością, przekazem i tym, że grają melodyjny power metal, ten wykreowanym w latach 90. Fani Helloween, Edguy czy Gamma Ray będą zachwyceni.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz